Zima
sprawia, że tryb naszego życia traci na tempie i dynamice. Gruba warstwa
białego puchu uniemożliwia nam właściwie wszystko, a fakt, że chatka drwala,
zwykła znajdować się przy lesie, sprawia, że w pewnym momencie, mróz i prawie
metr śniegu na ziemi zmuszają Joy do zostawania w domu. Te dni, kiedy jest zbyt
zimno by wyjść z domu są najgorsze. Otuleni w kilka swetrów, zakryci kocami leżymy
przed kominkiem, zwykle w martwej ciszy, której nikt nie miał odwagi lub siły
przerwać. Mahra, która skończyła robić zaprawy wraz z nadejściem zimy, przegania
mnie i Joy z kuchni przy pomocy drewnianej chochelki i starej ściereczki, którą
zwykle nosiła przerzuconą przez ramię.
Gale
i Mackin każdego dnia wychodzą z domu na kilka minut, aby przynieść drewno na
opał i to jedyny moment, kiedy mają ze sobą jakikolwiek kontakt. Ale ani mnie,
ani Joy nie wolno wychodzić. Całe dnie spędzamy więc na czytaniu, graniu w
karty i piciu gorących naparów. Drugi Dystrykt jest gorący prawie przez cały
rok, tylko zimy przypominają, czemu kiedyś mieszkało tu tak mało ludzi.
Z
upływem kolejnych godzin, które przekształcały się w dni przyzwyczajamy sie w
końcu tej bezczynności, ale mimo to mój organizm rwie się w sam środek lasu w
Dwunastym Dystrykcie który zimą jest prawdopodobnie jednym z najpiękniejszych
miejsc na ziemi. Zamiast tego Joy znajduje
książkę, która opowiada o Ameryce Północnej. Czyli tej cywilizacji, która była
tu przed nami. I im głębiej zaczytujemy się w książce, tym bardziej rozumiemy
czemu kapitolińczycy tak bardzo bronili totalitaryzmu Panem. Kiedyś nie było
tego, co obie pamiętałyśmy, choć żadna z nas nie powiedziała by tego głośno.
Ludzie w Kapitolu żyli beztrosko. I nie chcieli tego stracić. Ludzie w
dystryktach umierali z głodu. Im dalej od Kapitolu, tym gorzej z nimi
było. Ja robiłam to na własne życzenie.
Ale to była tylko i wyłącznie moja sprawa.
Mackin
wbiega po schodach i wpada do swojego pokoju trzaskając głośno porysowanymi,
zniszczonymi od noży drzwiami. Nie podnoszę nawet wzroku znad kartki, na której
rysuję portret siedzącej obok mnie Joy, przykrytej kocem i pochylającej się nad
grubą książką. Przez twarz dziewczyny przebiega delikatny uśmiech, któremu
usilnie starała się nie pozwolić zaistnieć, na widok jej brata, który siada
obok mnie obejmuje ramieniem i otula się moim kocem. A potem po prostu wtula
głowę w mój obojczyk i zamyka oczy. Moja ręka zatrzymuje się nad kartką papieru
i spoglądam uważnie na Joy, która udaje, że wcale nie patrzy w tą stronę.
-
Wiesz prawda? – rzucam w końcu, a dziewczyna kiwa głową spoglądając na mnie.
Uśmiecha się lekko.
- Cieszę się. On jest szczęśliwy
– ruchem głowy wskazuje Mackina. – Ty
też wydajesz się szczęśliwsza.
Przymykam oczy i biorę głęboki
wdech. Przed moimi oczami przewijają się
setki obrazów. Jak zawsze. Rose i Finnick bawią się na polance, babcia stoi na
ganku i wystawia twarz ku słońcu. Zawrze kiedy tak robi przypomina piękny
kwiat, który powoli zwija swoje płatki. Haymitch kiwa powoli głową i uśmiecha
się do mnie ciepło. Tak naprawdę nie pamiętam, chwili w której go takiego
widziałam. Ale mimo to ten moment utknął mi w głowie. Ojciec podchodzi do mamy,
otula ją ramionami i nuci pod nosem piosenkę.
Wzruszam ramionami i otwieram
oczy. W pokoju panuje półmrok, a Joy pochyla się nad świecą stojącą obok jej
posłania i zdmuchuje jej płomień pozwalając ciemności opanować pomieszczenie.
- Dobranoc – odpowiadam jej i
przykrywam się jeszcze jednym kocem. Jest bardzo zimno, dlatego wszyscy śpimy w
tym samym pokoju.
Zasypiam,
gdy tylko moja głowa opada na miękką poduszkę.
Wysoki,
szczupły chłopak o atletycznej budowie pojawia się przede mną. Jest blisko,
może kilkanaście centymetrów ode mnie. Metalicznie błękitne tęczówki, które
zdają się musować patrzą się mi prosto w oczy, ze smutkiem, wyrzutem i troską.
Ma jasno brązowe, lekko falowa włosy, które opadają na czoło i śniadą karnację,
przypaloną słońcem. Nie wiem ile ma lat, ale jest rok lub dwa lata młodszy. Nic
do mnie nie mówi, nic nie robi. Nie rusza się, zdaje się nawet nie oddychać.
Jest jak fotografia. I nie wiem, kim jest.
Gdy
budzę się w ramionach Mackina, dociera do mnie nie zręczność tej sytuacji. Nie
wiem, czy coś do niego czuję. Nie wiem czy coś między nami jest. Wiem, że
traktuje mnie bardziej jak własność, niż cokolwiek innego. Wiem, że w mojej
głowie pojawia się tylko coraz więcej pytań. Wyswobadzam się z jego objęć i
opatulając się ciepłym kocem wysuwam się cicho na korytarz. W kuchni gotuję
gorącą wodę i zalewam suszone zioła. Z kieszeni wyciągam portret, który kiedyś
znalazłam i patrzę na niego z uwagą. Tak wiele zmieniło się w mojej matce od
chwili, w której był szkicowany. Bo na nim jest moja mama, podczas pierwszych
Głodowych Igrzysk, w których brała udział. Nie wiem skąd, ale znam je
dokładnie. Odkąd pamiętam. Czyli nie od tak dawna. Tkwią w mojej pamięci i
wracają w snach. Tak samo jak chłopak, który śni mi się od trzech dni co noc.
Portret
mojej matki ląduje na stole, tuż obok tego, który narysowałam ja. Jedynego
wspomnienia matki jakie mam sprzed Kapitolu. Zamiast kartek papieru biorę w
ręce ciepły kubek z herbatą i małymi łykami piję gorący napar. Jest mi zimno,
ale nie chcę wracać do pokoju. Zamiast tego opieram się o blat w kuchni i patrzę
na biały karjobraz. Zima powoli dobiega końca, śniegu jest coraz mniej, ale
temperatury są wciąż nieznośnie niskie. Nie wiem, jak wygląda miasto w Dwójce
zimą, zastanawiam się też, czy w Dwunastce jest tak samo zimno. Tęsknię za
swoim lasem, ale w takich temperaturach siedziałabym ukryta u Haymitcha i
próbowałabym pilnować go, żeby nie pił. Przez chwilę zastanawiam się czy
przebywanie w tym miejscu nie jest lepsze. A potem wzdycham ciężko i odwracam
się z powrotem w kierunku mieszkania. Ale nie spodziewam się że za stołem
zobaczę Gale'a.
- Znasz tą kobietę? - głos
Hawthorne'a jest zimny i sprany z emocji, a jego ręce trzymają dwa szkice.
Powoli kiwam głową.
- To Katniss Everdeen, wie pan, Siedemdziesiąte
Czwarte Głodowe Igrzyska, bunt, kosogłos – wyliczam na palcach odstawiając
kubek do zlewu . – Uczą nas o niej na historii. A do tego jestem z Dwunastki, to…
- zawieszam na chwilę głos, trudno mi to mówić, może dlatego, że mam coraz
większą ochotę wykrzyczeć mężczyźnie w twarz, że moja matka kochała go równie
mocno, co mojego ojca, ale ta miłość nie miała szans, a może dlatego, że chciałabym
móc się przyznać, ze moja matka naprawdę jest moją matką. - … To
znacznie ułatwia mi znanie jej osoby. Jest.. dobrą kobietą – przymykam powieki
i biorę głęboki wdech. – Ale nie jest chyba do końca szczęśliwa.
Mężczyzna powoli kiwa głową.
- Naprawdę nie masz na imię
Carmel prawda? – widzę jak ściska coś w dłoni, ale nie wiem co to jest.
Wyciągam powietrze w płuca.
- Nie – powietrze powoli ucieka. –
Carmrue – już dawno nie jestem Rue.
- Melark? – nazwisko mojego ojca
zdaje się z ledwością przechodzić przez gardło mężczyzny. Kręcę powoli głową, a mężczyzna zapesza się,
jakby chciał przeprosić. Jednak zamiast tego podaje mi bilet. Na pociąg. Do Dwunastego
Dystryktu. - Może … Może chcesz wrócić do domu – szare oczy odbijają księżyc, a
ja zaciskam powieki. Po tonie głosu wiem jedno, jeżeli przyznam się jak mam na
nazwisko, nie będę mogła spędzić tu ani dnia więcej. Przełykam ślinę i słyszę
lekkie strzelenie w uszach. Skupiam się na wszystkim dookoła. Moja dłoń zaciska
się na świstu papieru. Mam dość. Kapitol
zostawił w moim życiu dość niewiadomych. Pozbędę się tych, których mogę.
-
Everdeen – szepczę, ale mam pewność, że słyszeli. Obaj.
Przepraszam za opóźnienie.
Nie wiem, co powiedzieć.
OdpowiedzUsuń*________________________________________________*
Z niecierpliwością czekam na CD c:
*________________________________________________*
Arte'
http://www.blogswiruski.blogspot.com/
O jeżuniu... Wspaniały rozdział, strasznie lubię Twój styl pisania (^_^)
OdpowiedzUsuńCzekam na next :3
A.
Świetne!
OdpowiedzUsuńNo i w końcu się dowiedział... Znalazło się parę błędów, ale rozdział i tak świetny
OdpowiedzUsuńNie musisz mnie informować na blogu o nowych rozdziałach, mam Cię w obserwowanych i widzę kiedy co dodajesz, chyba że akurat nie mam dostępu do komputera. Wtedy i tak po powrocie wszystko sprawdzam. Dodatkowo irytuje mnie to trochę
Pozdrawiam i życzę weny :)
Ojejej.
OdpowiedzUsuńJesteś geniuszem!
Uwielbiam to, uwielbiam!
Mel.
Witam.
OdpowiedzUsuńOcena Twojego bloga pojawi się na Ocenach Opowiadań (http://oceny-opowiadan.blogspot.co.uk/) jutro, 13 września, w godzinach porannych.
Zapraszam serdecznie
Ten blog bedzie kontynuowany??
OdpowiedzUsuńNa razie... nie wiadomo, niestety. Bardzo mi przykro, gdy będę już miała pewność, dam znać.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzy jest możliwość skontaktowania się z autorką?
OdpowiedzUsuńA o co chodiz?
UsuńO kontynuowanie bloga oczywiście. :)
UsuńSiedzi mi w pamieci od roku. Nie mogłam go znaleźć, ale w końcu tu trafiłam.
To można liczyć na jakąk olwiek kontynuacje czy raczej nie ?
OdpowiedzUsuń