Zmrużone
oczy przewiercają mnie na wylot. Nie chcę, mówić mu niczego, więc mogę mu
powiedzieć wszystko to, co wiem. Bo nie wiem nic.
- To nie zbyt wiele – stwierdzam
w końcu głośno i widzę jak chłopak przenosi wzrok na ręce, które splata i
rozplata na przemian. Cisza, która
zapada zdaje się zabijać. – Nie tu.
Siedzimy
na szczycie wysokiego klifu. Jesteśmy daleko od miasta, w miejscu, gdzie nikt
nigdy się nie pojawia. Ale cisza wciąż zabija. Mackin nie ma w zwyczaju zadawać
pytań, a ja nigdy o sobie nie mówię, wiec siedzimy pogrążeni w milczeniu, które
głucho odbija się w uszach. Wiem, że mój słuch wyostrzył się z nerwów, ale
słyszę nawet własny oddech i bicie serca.
Nazywam
się Carmrue Everdeen, mam siedemnaście lat. Pochodzę z Dwunastego dystryktu.
Była przetrzymywana w Kapitolu. Uciekłam.
Teoretycznie nie żyję.
Znów powtarzam w myślach to samo.
To gra. To metoda na uspokojenie. To wszystko, co o sobie wiem.
Mocny
podmuch wiatru porywa moje włosy i szamocze nimi na boki. Jest już ciemno i
zimno, czuję jak moje policzki czerwienią się na chłodzie, jak moje ciało
przeszywa dreszcz. Z rąk chłopaka podmuch porywa biały zwitek, który szybuje
gdzieś w las aby opaść. Mój rysunek. Ale Mackin zdaje się nie zwracać na to
uwagi. Wciąż siedzi tak samo, lekko zgarbiony, ze spuszczoną w dół jedną nogą i
wpatruje się intensywnym spojrzeniem w moją twarz.
- Czemu nie chcesz nic
powiedzieć? – jego głos jest zimny i ostry. Wdziera się we mnie szybciej i z
większym impetem niż ostrze sztyletu. Odrzucam głowę w tył.
- Bo nie chcę, żeby ktokolwiek to
słyszał. To nie jest coś, o czym chce się mówić.
- Każdy, ma jakieś dobre
wspomnienia - jego głos łagodnieje, oczy przestają na mnie patrzeć. Mój
towarzysz siada obok mnie i wpatruje się w niebo. Specjalnie, nie patrzy w moją
stronę. Jakby chciał wytworzyć u mnie złudzenie samotności.
Kręcę głową.
- Nie. Niektórzy w ogóle nie mają
wspomnień - Odwracam głowę i wpatruję
się w ciemną plamę, która powinna być jego twarzą. - Nie poznasz mnie, dopóki sama się nie
poznam. A człowiek, który nic o sobie nie wie, nigdy się nie pozna. Więc ty też
nigdy tego nie zrobisz.
Zsówam się ze skalnej półki,
niżej, ale zatrzymuje mnie głos chłopaka.
- Tyle, że
już cię znam Carmel. Znam cię, nie twoją przeszłość. Ale wiem, jaka jesteś i
jak się zachowujesz. Nie wiem tylko jednego. Dlaczego znalazłaś się tak daleko
od domu.
Przez kilka sekund milczę i mam
wrażenie, że Mackin sądzi, że już mnie tu nie ma. A potem się odzywam.
- To, we wszystkim tym, co wiem i
czego nie wiem, jest dla mnie największą tajemnicą.
Chłopak
więcej mnie o nic nie pyta. Ale efektem jego pytań jest to, że zaczynam szukać
odpowiedzi.
W
końcu nadchodzi jesień. Liście spadają z drzew, kryjówki przestają być udane.
Cpraz rzadziej idziemy polować, co raz częściej idziemy do lasu tylko po to,
żeby nie siedzieć w domu. W końcu zaczynam pomagać Mahrze, przejmuję część jej
obowiązków, odciążam i ją i Jay, która chodzi do szkoły. Mackin wciąż nie
dostał odpowiedzi na pytania, które mi zadał, chociaż wiem, że jest ciekaw. Ja
nadal nie wiem, co było powodem porzucenia szkoły. Mahra mówi, że pewnego dnia
po prostu nie zastała go w łóżku, gdy poszła go obudzić.
Pewnego
dnia, gdy się budzę po prostu zdaję sobie sprawę z faktu, że początkiem moich
wspomnień nie jest łąka, an której znalazł mnie Haymitch, lecz niebiesko włosy
mężczyzna, z całą pewnością kapitolińczyk, z implantami wszczepionymi w miejscu
brwi, w białym fartuchu.
Tego
samego dnia, w nocy, gdy siedzę na schodach na ganku, owinięta w stary sweter,
który odstąpiła mi Mahra, Mackin staje przede mną i wręcza mi kupek z gorącym
naparem z jakichś ziół. A potem siada obok, bardzo blisko, i zaczyna mówić. Opowiada
mi całą swoją historię szeptem, a ja zastanawiam się, co się stało z tym
chłopakiem, o którym słucham, bo to nie jest ten sam, z którym poluję. A gdy kończy opowiadać po prostu wstaje i
znika. I dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z jakiejś pustki obok.
Strumień
wzdłuż którego idziemy ciągnie się przez cały Drugi Dystrykt. Zaczyna się
głęboko w lesie, na pograniczu Dystryktów. Dlatego Mackin prowadzi mnie przez
las przez dwa kolejne dni, nie odzywając się w tym czasie ani słowem. Od nocy,
w którą przyszedł do mnie na ganek, traktował mnie jak nieistotny, wręcz
niepotrzebny przedmiot, który zdecydowanie mu przeszkadza, gdy znajduje się
zbyt blisko. Więc w końcu postanawiam się odezwać. Siedzimy właśnie na szczycie
nie dużego wodospadu, będącego źródłem rzeki. Chłopak nie patrzy nawet na mnie,
tylko tak jak zawsze kroi jabłko, by podać mi połówkę. Przyjmuję jedzenie i
siadam obok niego spuszczając bose stopy prosto do chłodnego strumienia
krystalicznej wody wytryskującej z nie dużej ściany białej skały.
-
Tak naprawdę mam na imię Carmrue - mój głos jest zagłuszany przez szum wody,
ale Mackin reaguje na niego momentalnie więc nie przestaję mówić. - Mam
siedemnaście lat, trzy lata temu porwano mnie do Kapitolu. Nie wiem po co, wiem
tylko tyle, że w efekcie straciłam pamięć. Nie pamiętam właściwie niczego co
było wcześniej, poza dwiema rzeczami. Gończych os wylatujących z pudełka. I
mojej mamy siedzącej na ziemi w otoczeniu zdjęć - podnoszę wzrok, ze swoich
dłoni, które nerwowo zaplata na twarz chłopaka, ukrytą w półcieniu rzuconym
przez zachodzące słońce. Patrzy na mnie uważnie, a szare oczy błyszczą ciemnymi
promieniami Słońca.
- Ten rysunek, który widziałem? -
brwi Mackina unoszą się wysoko. Kiwam
głową. - Często wracasz do tego wspomnienia - zauważa chłopak. Teraz to ja
unoszę brwi do góry i wpatruję się w niego bez zrozumienia. - Masz mnóstwo
takich samych malunków.
Przymykam oczy i wolno kiwam mu
głową na znak zgody.
- W tym wspomnieniu moja mama
jest taka… ludzka. Po powrocie mnie nie poznała - uśmiecham się smutno. - I
nawet nie próbowała tego zrobić. Nie szukała we mnie swojej córki. Miałam blizny, zmienił mi się kolor oczu - te
słowa smakują. Są gorzkie, mam wrażenie, że nie mogę ich wypluć. - I nie byłam już sobą. Tamta ja umarłam.
Przez pomyłkę- odwracam wzrok i przez kilka sekund patrzę na horyzont, aż do
momentu, w którym słońce zupełnie znika z widnokręgu. - Teraz wiesz coś o mnie,
czy czujesz się z tego powodu lepiej?- rzucam szeptem i przeszywam go
spojrzeniem.
Mackin
nachyla się nade mną, blisko, zdecydowanie zbyt blisko. I patrzy mi w oczy. A
we mnie uderza to samo, co uderzyło we mnie na początku. Jest przystojny. Bardzo przystojny.
- Lepiej - powietrze uciekające z
jego ust gdy mówi owiewa moją twarz, sprawiając, że spinam się i zakleszczam. -
O ile dasz się poznasz, Carmel.
Kręcę głową.
- Więc czemu mi to powiedziałaś?
- pyta, nie odsuwając się ode mnie nawet na centymetr.
Odpowiedź pada z moich ust, nim
zdążę nad nią pomyśleć.
-
Przypominasz mi ją.
Przepraszam, za opóźnienie. Jedyne wytłumaczenie: miałam odznakę jeździecką. Dzisiaj.Musiałam się d niej uczyć. Dlatego też dzisiaj dostajecie rozdział.
Podoba mi się. Trochę mnie irytuje Carmel, bo się nad sobą strasznie użala. Parę literówek i błędów zrobiłaś, ale i tak super jest C:
OdpowiedzUsuńDobra, ja już się pogubiłam. Muszę sobie zrobić oś czasu i zaznaczać na niej wydarzenia omówione w każdym rozdziale, bo przy dwudziestym już na pewno stracę głowę >_>
OdpowiedzUsuńSuper jest :3
Arte'
http://www.pozeracz-ksiazek-zuzywacz-atramentu.blogspot.com/
Pięknie ^_^ Z resztą, jak zawsze, końcówkę czytałam parę razy
OdpowiedzUsuńW końcu coś o sobie powiedziała, ten fragment z matką świetnie Ci wyszedł
Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie troszkę dłuższy ;>
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
Weny! :D
Bardzo ciekawy rozdział, końcówka rzeczywiście wyszła świetnie :).
OdpowiedzUsuńczekam na ciąg dalszy.
pozdrawiam i życzę weny :D
Noe bardzo rozumiem. Przecierz Katniss miala tylko 2 dzieci.
OdpowiedzUsuńAle ogólnie caalkiem spoko. Jest troche bledow.
Pozdrawiam
~Zuza
Świetne! Cudnie piszesz i mam nadzieję, że nie zawiesiłaś tego bloga!
OdpowiedzUsuńŻyczę jak największej ilości weny!