14 lutego 2013

(7.) Ludzie umieraj, choć powinni żyć i żyją, choć winni odejść.




                Gdy otwieram oczy jest jeszcze ciemno, ale lampka stojąca na stole nie płonie. Jedynie lekki dym unosi się jeszcze nad knotem. W pierwszym momencie nie słyszę nic, ponad dość ciężki oddech śpiącej w fotelu pielęgniarki. Ale po chwili wychwytuję coś jeszcze. Stąpnięcie, tak ciche, że prawie nie do usłyszenia. Prawie.
Schody skrzypią pod naciskiem czyichś stóp. Ktoś gwałtownie wciąga powietrze do płuc i powstrzymuje oddech.
                Światło nigdzie się nie zapala skrzypią jedynie jakieś drzwi. Znajduję koc leżący nad kominkiem i nakrywam nim kobietę śpiącą w kuchni.
                Stąpam cicho, żeby nikogo nie obudzić, ale jeden jedyny schodek skrzypi pod moim ciężarem. Czyjaś silna dłoń łapie mnie za szyje i lekko przyciska do ściany.
Sapię i skrzeczę, próbuję krzyczeć, ale nie jestem w stanie złapać oddechu. Szare oczy zwężają się i patrzą przez chwilę jak się duszę, aż w  końcu zimna ręka odsuwa się od mojej szyi, a ja bezwładnie osuwam się na podłogę obtłukując kolana.
- Kim jesteś? - w głosie wyczuwam rozdrażnienie. Znam jego brzmienie.
Ale nie zastanawiam się nad tym faktem tylko zamachuję się ręką i podcinam mężczyznę jednocześnie sama podnosząc się z drewnianych desek. Łapię jego dłoń w ostatniej chwili i trzymam mocno zaciśniętą. Jeżeli puszczę, spadnie ze schodów. Głową w dół.
                Moja ręka zaczyna nieco cierpnąć, gdy chłopak się odzywa.
- Zawrzyjmy układ: ty nie pozwalasz mi spaść, ja cie więcej nie atakuję - unoszę brwi do góry patrząc na niego rozbawiona.
W końcu mocniej zaciskam dłoń i podciągam chłopaka do góry. Stoimy na krawędzi schodów, więc przywiera do mnie całym ciałem. 
Maszczę nos patrząc na niego z uwagą nie dostrzegam jednak wiele. Jedynie zmrużone szare oczy i nos zmarszczony w dokładnie taki sam sposób jak mój. Jego oddech owiewa moją twarz a bystre oczy próbują  ją zlustrować przebiegając wzrokiem tak, gdzie pośród ciemności zarysowuje się jej kontur.   Pozwalam mu na to, jednocześnie uważnie obserwując jak promienie wyłaniającego się zza horyzontu ślizgają się po podłodze, powoli oświetlając sylwetkę chłopaka. Gdy pierwsze promienie padają na twarz podnoszę wzrok i przez kilka chwil lustruję młodego mężczyznę.
Jest przystojny.
- Myśliwy - kpię unosząc brew, a  słowo którym ciskam przez kilka chwil wisi w pomiędzy nami, jak niedopowiedzenie.
Wyrywam dłoń z uścisku sprawiając, że na kilka sekund traci równowagę.
Bardzo przystojny.
                Rozplatam warkocz i pozwalam długim włosom opaść na ramiona. Rozpinam lnianą koszule i zsuwam z ramion. Wzdłuż żeber po prawej stronie ciągnie się blizna. Przejeżdżam po niej opuszkami palców, przypominając sobie ten specyficzny rodzaj swędzącego bólu.
Zagryzam usta w wąską kreskę i łapię wiszącą na krześle koszulę. Narzucam ją  na ramiona i zaczynam zapinać dopiero po chwili orientując się, że ta nie pachnie tak jak każda poprzednia rzecz którą ubierałam. W zapachu, który mnie otacza jest coś wyraźnie męskiego. Ale i wyraźnie delikatnego.
                Gorączkowo przeszukuje pokój, który podobno jest dla mnie, ale nigdy nie odnajduje żadnej innej koszuli, więc zostaję w tej.
                Wpadam na niego wychodząc z pokoju. Dłonie, które zaplatały warkocz uderzają o jego klatkę piersiową i odbijam się w tył. Podnoszę głowę go góry i spoglądam przez kilka sekund na chłopaka o stalowych oczach.  Moje ręce bezwładnie opadają wzdłuż ciała. Jego wzrok prześlizguje się po mojej sylwetce z uwagą lustruje każdy równo zapięty guzik, uśmiechając się półgębkiem na widok koszuli, którą mam na sobie. Dławię się oddechem, gdy jego oczy kierują się ku mojej twarzy. Widzę delikatny uśmiech, ale oprócz niego widzę coś jeszcze, czego nie umiem określić.
W końcu jego wzrok zatrzymuje się na jednej z blizn na policzku. Zaciskam szczękę i spuszczam na chwilę powieki, a gdy je podnoszę chłopaka już nie ma.
                Podczas posiłku nie mam siły podnieść wzroku znad talerza. Za bardzo boję się spojrzenia tych szarych oczu. I nie boję się ciekawości, którą kryją. Boję się ich koloru.
                Nie mam co robić. Źle się czuję siedząc całymi dniami w pokoju. Ale nie chcę wchodzić do kuchni, w której siedzą dwie brązowowłose kobiety.
Snuję się po sporym domu, zaglądając do kolejnych pomieszczeń, w  żadnym nie znajdując niczego ciekawego.
W końcu znajduję drzwi, które w jakiś sposób mnie przyciągają. Są podrapane i ponakłuwane, z kilkoma sporymi szparami. Klamka, którą łapię jest szorstka w dotyki, jakby ktoś wytarł ją papierem ściernym.  Jakieś dźwięki dobiegają z wnętrza pomieszczenia. Jakby ktoś uderzał otwartymi dłońmi w struny.
                Nie chcę go widzieć, ale nie uciekam. Stoję wyprostowana, patrząc prosto w szare oczy. Zagryzam wargę, zaciskam dłonie w pięści. Nie odwracam się. Nie uciekam.
Patrzę prosto w szare oczy.
I tym razem to wcale nie są oczy mamy.
                Nie wiem, kiedy zaprzyjaźniłam się z Haymitchem, ale w pewnym stopniu zawsze czułam się za niego odpowiedzialna. Może zbyt wiele mu zawdzięczałam.
Siedział uwalony na ławce, z dłonią zaciśniętą na brudnej, starej butelce z resztą rumu, nucąc pod nosem.
- Wiesz o kim jest ta piosenka? - nie miał szans usłyszeć, jak podeszłam. - O mnie - ale zawsze wiedział, kiedy jestem obok. 
- O tobie? - usiadłam przy nim delikatnie biorąc butelkę.
- O mnie .

               Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Choć trup ze mnie już uwolnię cię od przemocy.


Przyłączyłam się do mentora już po kilku pierwszych wersach.
- Wiesz co się nie zgadza? - zapytał wyciągając dłoń i po omacku znajdując butelkę.  
Nie odpowiedziałam. 
- Nie udało mi się jej uratować - znów pociągnął łyk z butelki. - A ja przeżyłem. Musiałem patrzeć… patrzeć jak zawisła...
Wyrwałam mu butelkę, nie pozwalając nawet dokończyć zdania. 
- Pij - uśmiechnął się delikatnie zabierając mi butelkę, pociągając łyk i oddając z powrotem. - To pozwala… zapomnieć.

                Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.

Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
To tu do mnie miałaś zbiec, żeby uniknąć przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.

                Śpiewanie tej piosenki w jakiś sposób pomaga.  Ludzie umierają choć powinni żyć i żyją, choć winni odejść. Ale choć bardzo chcemy, to nie nam przychodzi o tym decydować.
                Szare oczy patrzą na mnie w ten sam sposób, z tym samym wyrazem i tą samą doza goryczy.
                Ale oczy nie są te same.



Tekst Drzewa Wisielców pochodzi z książki. 

Przy okazji zapraszam was na bloga, na którym publikuje inną historie, z tego samego gatunku. Jest mojego autorstwa i jestem z niej niezmiernie zadowolona, ale mało osób tam zagląda. Więc jeśli macie ochotę na jeszcze trochę mojej twórczości ( tak tak, czuję tę radość) to zapraszam na Victory fighter. Jeżeli zajrzycie, zostawcie po sobie proszę ślad. 

9 komentarzy:

  1. Boże, jak ja kocham to ja piszesz. Pierwsza moja myśl jak przeczytałam ten rozdział to kiedy będzie dalsza część. Kocham go po prostu i mimo, że czytałam już chyba z 3 raz nie mogę się oderwać.
    A teraz kochana siadaj, pisz dalej i wstawiaj tutaj jak najszybciej :P
    Do kolejnego pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, Kaja dobrze mówi, siadaj i pisz dalej, bo my chcemy więcej! Dużo więcej, nie wiem czy to tylko moje odczucie czy nie, ale ja ciągle mam niedosyt po Twoich rozdziałach. Wiem, że zazwyczaj to dobrze, bo wtedy czytelnik chce następnej notki i nie może się doczekać, ale ja mam naprawdę niedosyt. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak przyzwyczaić się do takich krótkich rozdziałów. A szkoda, bo piszesz dosyć ciekawie i przyjemnie się czyta, tylko, że dzieje się tak mało. I jakoś tak czasem mącisz, że nie można zrozumieć o czym mowa, a dopiero po dłuższym wczytaniu mogę cokolwiek zrozumieć. Chociaż, może to też robisz specjalnie? ^^ Jest to już siódmy rozdział, a szczerze mówiąc to nie wiem czy bym coś konkretnego o bohaterce powiedziała, wiem jak wygląda, dużo wiem o tym co czuje, ale jest dla mnie jakaś obojętna. Może przeszło to z matki na córkę, i jak nie lubiłam Katniss, tak nie polubię jej córki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może ona właśnie taka jest? Obojętna? Kiedyś zrozumiecie wszystko. Mącenie... lubię mącić.

      Usuń
    2. "kiedyś"? No wiesz! Ja jestem ogromnie niecierpliwa i nie lubię zbyt długo czekać. Chociaż jak trzeba będzie to poczekam ^^ Mam nadzieję, że się w końcu wyjaśni, a że lubisz mącić to zauważyłam. :) A wiesz, że z chęcią zajrzę na tego drugiego bloga? I to nawet zaraz.

      Usuń
    3. Ale jeżeli zdradziłabym wam zbyt wiele, to nie byłoby sensu pisania tej historii i tworzenia tej postaci.

      Usuń
  3. Piszesz w tak specyficzny sposób, że nie sposób (i to z wielką powagą i uwagą) zatrzymać się nad tekstem, który pochłania się niezwykle szybko.

    http://historia-jutra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba się zaraz wścieknę:) naprawdę nie może jej rozpoznać?
    Bosko:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialna historia serio podziwiam cię za wyobraźnie dobór słów i tą dozę tajemniczości jaką wplatasz w opowiadanie

    OdpowiedzUsuń