Gdy
otwieram oczy jest jeszcze ciemno, ale lampka stojąca na stole nie płonie.
Jedynie lekki dym unosi się jeszcze nad knotem. W pierwszym momencie nie słyszę
nic, ponad dość ciężki oddech śpiącej w fotelu pielęgniarki. Ale po chwili
wychwytuję coś jeszcze. Stąpnięcie, tak ciche, że prawie nie do usłyszenia.
Prawie.
Schody skrzypią pod naciskiem
czyichś stóp. Ktoś gwałtownie wciąga powietrze do płuc i powstrzymuje oddech.
Światło
nigdzie się nie zapala skrzypią jedynie jakieś drzwi. Znajduję koc leżący nad
kominkiem i nakrywam nim kobietę śpiącą w kuchni.
Stąpam
cicho, żeby nikogo nie obudzić, ale jeden jedyny schodek skrzypi pod moim
ciężarem. Czyjaś silna dłoń łapie mnie za szyje i lekko przyciska do ściany.
Sapię i skrzeczę, próbuję
krzyczeć, ale nie jestem w stanie złapać oddechu. Szare oczy zwężają się i
patrzą przez chwilę jak się duszę, aż w
końcu zimna ręka odsuwa się od mojej szyi, a ja bezwładnie osuwam się na
podłogę obtłukując kolana.
- Kim jesteś? - w głosie wyczuwam
rozdrażnienie. Znam jego brzmienie.
Ale nie zastanawiam się nad tym
faktem tylko zamachuję się ręką i podcinam mężczyznę jednocześnie sama
podnosząc się z drewnianych desek. Łapię jego dłoń w ostatniej chwili i trzymam
mocno zaciśniętą. Jeżeli puszczę, spadnie ze schodów. Głową w dół.
Moja
ręka zaczyna nieco cierpnąć, gdy chłopak się odzywa.
- Zawrzyjmy układ: ty nie
pozwalasz mi spaść, ja cie więcej nie atakuję - unoszę brwi do góry patrząc na
niego rozbawiona.
W końcu mocniej zaciskam dłoń i
podciągam chłopaka do góry. Stoimy na krawędzi schodów, więc przywiera do mnie
całym ciałem.
Maszczę nos patrząc na niego z
uwagą nie dostrzegam jednak wiele. Jedynie zmrużone szare oczy i nos
zmarszczony w dokładnie taki sam sposób jak mój. Jego oddech owiewa moją twarz
a bystre oczy próbują ją zlustrować przebiegając wzrokiem tak, gdzie
pośród ciemności zarysowuje się jej kontur.
Pozwalam mu na to, jednocześnie uważnie obserwując jak promienie
wyłaniającego się zza horyzontu ślizgają się po podłodze, powoli oświetlając
sylwetkę chłopaka. Gdy pierwsze promienie padają na twarz podnoszę wzrok i
przez kilka chwil lustruję młodego mężczyznę.
Jest przystojny.
- Myśliwy - kpię unosząc brew,
a słowo którym ciskam przez kilka chwil
wisi w pomiędzy nami, jak niedopowiedzenie.
Wyrywam dłoń z uścisku
sprawiając, że na kilka sekund traci równowagę.
Bardzo przystojny.
Rozplatam
warkocz i pozwalam długim włosom opaść na ramiona. Rozpinam lnianą koszule i
zsuwam z ramion. Wzdłuż żeber po prawej stronie ciągnie się blizna. Przejeżdżam
po niej opuszkami palców, przypominając sobie ten specyficzny rodzaj swędzącego
bólu.
Zagryzam usta w wąską kreskę i
łapię wiszącą na krześle koszulę. Narzucam ją
na ramiona i zaczynam zapinać dopiero po chwili orientując się, że ta
nie pachnie tak jak każda poprzednia rzecz którą ubierałam. W zapachu, który
mnie otacza jest coś wyraźnie męskiego. Ale i wyraźnie delikatnego.
Gorączkowo
przeszukuje pokój, który podobno jest dla mnie, ale nigdy nie odnajduje żadnej
innej koszuli, więc zostaję w tej.
Wpadam
na niego wychodząc z pokoju. Dłonie, które zaplatały warkocz uderzają o jego
klatkę piersiową i odbijam się w tył. Podnoszę głowę go góry i spoglądam przez
kilka sekund na chłopaka o stalowych oczach. Moje ręce bezwładnie opadają wzdłuż ciała.
Jego wzrok prześlizguje się po mojej sylwetce z uwagą lustruje każdy równo
zapięty guzik, uśmiechając się półgębkiem na widok koszuli, którą mam na sobie.
Dławię się oddechem, gdy jego oczy kierują się ku mojej twarzy. Widzę delikatny
uśmiech, ale oprócz niego widzę coś jeszcze, czego nie umiem określić.
W końcu jego wzrok zatrzymuje się
na jednej z blizn na policzku. Zaciskam szczękę i spuszczam na chwilę powieki,
a gdy je podnoszę chłopaka już nie ma.
Podczas
posiłku nie mam siły podnieść wzroku znad talerza. Za bardzo boję się
spojrzenia tych szarych oczu. I nie boję się ciekawości, którą kryją. Boję się
ich koloru.
Nie
mam co robić. Źle się czuję siedząc całymi dniami w pokoju. Ale nie chcę
wchodzić do kuchni, w której siedzą dwie brązowowłose kobiety.
Snuję się po sporym domu,
zaglądając do kolejnych pomieszczeń, w
żadnym nie znajdując niczego ciekawego.
W końcu znajduję drzwi, które w
jakiś sposób mnie przyciągają. Są podrapane i ponakłuwane, z kilkoma sporymi
szparami. Klamka, którą łapię jest szorstka w dotyki, jakby ktoś wytarł ją
papierem ściernym. Jakieś dźwięki
dobiegają z wnętrza pomieszczenia. Jakby ktoś uderzał otwartymi dłońmi w
struny.
Nie
chcę go widzieć, ale nie uciekam. Stoję wyprostowana, patrząc prosto w szare
oczy. Zagryzam wargę, zaciskam dłonie w pięści. Nie odwracam się. Nie uciekam.
Patrzę prosto w szare oczy.
I tym razem to wcale nie są oczy
mamy.
Nie
wiem, kiedy zaprzyjaźniłam się z Haymitchem, ale w pewnym stopniu zawsze czułam
się za niego odpowiedzialna. Może zbyt wiele mu zawdzięczałam.
Siedział uwalony na ławce, z
dłonią zaciśniętą na brudnej, starej butelce z resztą rumu, nucąc pod nosem.
- Wiesz o kim jest ta piosenka? -
nie miał szans usłyszeć, jak podeszłam. - O
mnie - ale zawsze wiedział, kiedy jestem obok.
- O tobie? - usiadłam przy nim delikatnie biorąc butelkę.
- O mnie .
Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Tu zawisł ten, co troje zginęło z jego mocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
Choć trup ze mnie już uwolnię cię od przemocy.
Przyłączyłam się do mentora już po kilku pierwszych wersach.
- Wiesz co się nie zgadza? - zapytał wyciągając dłoń i po omacku znajdując butelkę.
Nie odpowiedziałam.
- Nie udało mi się jej uratować - znów pociągnął łyk z
butelki. - A ja przeżyłem. Musiałem patrzeć… patrzeć jak zawisła...
Wyrwałam mu butelkę, nie pozwalając nawet dokończyć zdania.
- Pij - uśmiechnął się delikatnie zabierając mi butelkę,
pociągając łyk i oddając z powrotem. - To pozwala… zapomnieć.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się?
To tu do mnie miałaś zbiec, żeby uniknąć przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
Pod drzewem skryć się?
To tu do mnie miałaś zbiec, żeby uniknąć przemocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.
Śpiewanie
tej piosenki w jakiś sposób pomaga. Ludzie
umierają choć powinni żyć i żyją, choć winni odejść. Ale choć bardzo chcemy,
to nie nam przychodzi o tym decydować.
Szare
oczy patrzą na mnie w ten sam sposób, z tym samym wyrazem i tą samą doza
goryczy.
Ale
oczy nie są te same.
Tekst Drzewa Wisielców pochodzi z książki.
Przy okazji zapraszam was na bloga, na którym publikuje inną historie, z tego samego gatunku. Jest mojego autorstwa i jestem z niej niezmiernie zadowolona, ale mało osób tam zagląda. Więc jeśli macie ochotę na jeszcze trochę mojej twórczości ( tak tak, czuję tę radość) to zapraszam na Victory fighter. Jeżeli zajrzycie, zostawcie po sobie proszę ślad.
Przy okazji zapraszam was na bloga, na którym publikuje inną historie, z tego samego gatunku. Jest mojego autorstwa i jestem z niej niezmiernie zadowolona, ale mało osób tam zagląda. Więc jeśli macie ochotę na jeszcze trochę mojej twórczości ( tak tak, czuję tę radość) to zapraszam na Victory fighter. Jeżeli zajrzycie, zostawcie po sobie proszę ślad.
Boże, jak ja kocham to ja piszesz. Pierwsza moja myśl jak przeczytałam ten rozdział to kiedy będzie dalsza część. Kocham go po prostu i mimo, że czytałam już chyba z 3 raz nie mogę się oderwać.
OdpowiedzUsuńA teraz kochana siadaj, pisz dalej i wstawiaj tutaj jak najszybciej :P
Do kolejnego pozdrawiam :***
Tak, Kaja dobrze mówi, siadaj i pisz dalej, bo my chcemy więcej! Dużo więcej, nie wiem czy to tylko moje odczucie czy nie, ale ja ciągle mam niedosyt po Twoich rozdziałach. Wiem, że zazwyczaj to dobrze, bo wtedy czytelnik chce następnej notki i nie może się doczekać, ale ja mam naprawdę niedosyt. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak przyzwyczaić się do takich krótkich rozdziałów. A szkoda, bo piszesz dosyć ciekawie i przyjemnie się czyta, tylko, że dzieje się tak mało. I jakoś tak czasem mącisz, że nie można zrozumieć o czym mowa, a dopiero po dłuższym wczytaniu mogę cokolwiek zrozumieć. Chociaż, może to też robisz specjalnie? ^^ Jest to już siódmy rozdział, a szczerze mówiąc to nie wiem czy bym coś konkretnego o bohaterce powiedziała, wiem jak wygląda, dużo wiem o tym co czuje, ale jest dla mnie jakaś obojętna. Może przeszło to z matki na córkę, i jak nie lubiłam Katniss, tak nie polubię jej córki?
OdpowiedzUsuńA może ona właśnie taka jest? Obojętna? Kiedyś zrozumiecie wszystko. Mącenie... lubię mącić.
Usuń"kiedyś"? No wiesz! Ja jestem ogromnie niecierpliwa i nie lubię zbyt długo czekać. Chociaż jak trzeba będzie to poczekam ^^ Mam nadzieję, że się w końcu wyjaśni, a że lubisz mącić to zauważyłam. :) A wiesz, że z chęcią zajrzę na tego drugiego bloga? I to nawet zaraz.
UsuńAle jeżeli zdradziłabym wam zbyt wiele, to nie byłoby sensu pisania tej historii i tworzenia tej postaci.
UsuńPiszesz w tak specyficzny sposób, że nie sposób (i to z wielką powagą i uwagą) zatrzymać się nad tekstem, który pochłania się niezwykle szybko.
OdpowiedzUsuńhttp://historia-jutra.blogspot.com/
To dobrze, czy źle drogi czytelniku?
UsuńChyba się zaraz wścieknę:) naprawdę nie może jej rozpoznać?
OdpowiedzUsuńBosko:))
Genialna historia serio podziwiam cię za wyobraźnie dobór słów i tą dozę tajemniczości jaką wplatasz w opowiadanie
OdpowiedzUsuń