3 lutego 2013

( 6.) Nie chcę zapominać, o wszystkim tym co było



                Podsuwam krzesło do stołu i spuszczam głowę w dół uporczywie patrząc w talerz. Wściekam się, że nie zostawiłam rozpuszczonych włosów, bo teraz opadły by mi na twarz i odcięły od ciekawskich spojrzeń.
- Więc jesteś z Dwunastki, tak? – mężczyzna lustruje mnie uważnie, a ja modlę się, aby kolor oczu i włosów zmylił go dostatecznie. Aby nie dostrzegł sporego podobieństwa do matki.
- Tak – kiwam lekko głową dłubiąc widelcem w talerzu.
- Rodzic wiedzą, że wyjechałaś?
                Zaciskam powieki, wstrzymuje oddech. Chcę zniknąć.
- Nie – kręcę głową, a długi warkocz uderza mnie w policzki.
- Musisz wrócić… - mruży oczy i przygląda mi się uważnie.
Czuj ucisk w żołądku, mam wrażenie, jakbym zaraz miała zwymiotować.
- Masz w ogóle rodzinę?
                Słyszę pytanie, ale ono do mnie nie dociera. Mam wrażenie, jakbym znajdowała się w tubie. Widzę i czuję otaczający mnie świat , ale patrzę na niego z perspektywy kogoś innego.
                Kręcę głową.
- Mam krewnych, nie rodzinę – patrzę prosto w szare oczy. Tak podobne do oczu matki. Mają podobny wyraz, podobnie reagują na moje wyzywające spojrzenie.
                Nie zadają mi więcej pytań, jedynie zdawkowo proponują dokładkę jedzenia. Odmawiam, porcji nałożonej na talerz też prawie nie ruszam.
                 - Jeśli dałaby mi pani moją koszulę mogła bym już ruszyć dalej – staję obok kobiety czekającej w kuchni.
- Nie. Musisz jeszcze trochę u nas zostać. Nie puszczę cię chorej.
Zaciskam usta.
Czy dotarłam tu gdzie chciałam?
                Odrzucam z twarzy kilka kosmyków i spoglądam na księżyc. Jest dokładnie taki sam jak ten, który wisi nad dwunastką.  Dokładnie taki, jak ten, na który patrzyłam z babcią dzień przed wyjazdem.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu babcia wróciła do Dwunastego Dystryktu choć przecież tak bardzo nie chciała. Po co to zrobiła.
Nadal nie wiem.
                 - Nie masz domu prawda? – brązowe oczy kobiety przeszywają mnie uważnie. Jest w jej spojrzeniu coś ciepłego, czego d dawno nie ma już w oczach mamy.
                Prycham cicho.
- Chodzi pani o dom czy o dom? – unoszę brew do góry.
- O dom, miejsce do którego możesz wracać,
- Mam. Tylko, że samotność jest na dłuższą metę nie do zniesienia – odpycham się od blatu i odwracam. – Dobranoc.
Kobieta w odpowiedzi kiwa mi głową.
                - Zaczekaj – głos kobiety zatrzymuje mnie w połowie pierwszych schodów. – Poczekasz ze mną? – uśmiecha się delikatnie, jakby z prośbą.
- Na kogo? – zdaje mi się, że wszyscy są w domu.
- Na mojego syna – znów się uśmiecha, ale smutno.
Kiwam głową.
                Siedzimy w ciszy. Patrzymy w księżyc. Mi przypomina godziny spędzone na nocnych łowach, albo noce spędzane wśród koron drzew.
                - Czemu Cramel? – uśmiecham się pod nosem i zaczynam rozplatać warkocz.
Falowane pasma opadają na ramiona i plecy, okalają twarz wzbijając w powietrze zapach jakichś nie znanych mi ziół.
- Niesamowite – kobieta otwiera lekko usta i wyciąga dłoń łapiąc kosmyk i naplatając go na palec.
                 - Od dziecka tak mam – mówię wpatrując w kobietę musującymi oczami.
- Twoje oczy.. włosy… wyglądają jak płynny karmel.
Kiwam tylko głową i zaczynam na powrót ciasno splatać włosy.
                - Czemu nie wraca na noc?
Dłonie kobiety szybko i sprawnie przeplatają kosmyki moich włosów plącząc je w ciasny splot.
- Poluje – słyszę jak wzdycha lekko.
- Poluje? Tutaj?
Kobieta kończy i siada obok mnie.
- Poluje. Nie nazwałabym tego tak, ale on się upiera. Tu nie ma na co. Gołębie i dzikie wiewiórki. W Jedenastce mógłby polować.
Mrużę oczy.
- Nie jest pani stąd?
- Z Jedenastki.
Ten sam typ urody co mała Rue.
- Lasy w Dwunaste są niezwykłe – uśmiecham się do samej siebie odbijającej się w szybie kuchni. – Czasem da się upolować nawet sarnę czy młodego jelenia.
Zahaczam dłonią o wiszący na mojej szyi łańcuszek i wyciągam go spod koszuli.
- Czy to…?
- Kosogłos – kiwam lekko głową.
Kobieta kiwa głową i otwiera usta jakby chcąc mnie o coś zapytać, ale po chwili je zamyka.
–Symbol Dwunastego Dystryktu.
                Znów panuje idealna cisza, przerwana jedynie skwierczeniem lampki.
Bawię się zawieszką wiszącą na mojej szyi. Zaciskam na niej dłoń i czuję jak strzała, na której zdaje się przysiadać ptak, drażni delikatną skórę. Otwieram zaciśniętą pięść i przyglądam się symbolowi, który dzierżę.
To brzemię. Ciężko jest nosić tę samą przywieszkę, którą lata temu ojciec dał mamie. Na arenie.
Ale  nie potrafię zdjąć jej z szyi. Nie chcę świadomości, że łańcuszek się urwał. Nie chcę czuć, jak rozgrzany od ciała metal przestaje parzyć i ochładza się opadając wzdłuż mojego ciała.
Nie potrafię do końca uciec od przeszłości.
                Kosogłos to przede wszystkim symbol buntu, rebelii, powstania przeciw Kapitolowi. Jest krwawym znakiem czegoś niezwykle pięknego. Czegoś, czego wcale nie chcę zapomnieć.
                

4 komentarze:

  1. Jakoś tak... krótko? Akcja jakoś się tak ciągnie powoli, chwila rozmowy i koniec rozdziału. Lubię jak w opowiadaniu coś się dzieje.
    Myślałam, że ją rozpozna. Tak dziwnie, naprawdę sądziłam, że jak już trafiła na niego to coś się wydarzy. I co teraz? Wróci do domu, czy co?
    Nie będę kłamać, ten rozdział wydał mi się trochę nudny, ale to tylko moje odczucie, ostatnio jestem tak wymęczona, że chodzę, a jakbym spała.
    A tak w ogóle... jak wyglądają musujące oczy?
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To zdecydowanie mój ulubiony z twoich blogów :) Jednak zgadzam się z Lysitheą, krótko jakoś! Liczę, że następny rozdział będzie dłuższy, bo nie mogę się już doczekać momentu kiedy się dowiedzą, że ona jest córką Katniss, no!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie za ktrótko, już wciągnęłam się w rozdział, a tu koniec. Szkoda. Mam nadzieję, że kolejny będzie zdecydowanie dłuższy. Ale podobał mi się:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż ja też wpatrywałam się w ekran myśląc "rozpoznaj ją głupku! No dalej"... Cóż będę musiała jeszcze trochę poczekać:)

    OdpowiedzUsuń