Podsuwam
krzesło do stołu i spuszczam głowę w dół uporczywie patrząc w talerz. Wściekam
się, że nie zostawiłam rozpuszczonych włosów, bo teraz opadły by mi na twarz i odcięły
od ciekawskich spojrzeń.
- Więc jesteś z Dwunastki, tak? – mężczyzna lustruje mnie
uważnie, a ja modlę się, aby kolor oczu i włosów zmylił go dostatecznie. Aby
nie dostrzegł sporego podobieństwa do matki.
- Tak – kiwam lekko głową dłubiąc widelcem w talerzu.
- Rodzic wiedzą, że wyjechałaś?
Zaciskam
powieki, wstrzymuje oddech. Chcę zniknąć.
- Nie – kręcę głową, a długi warkocz uderza mnie w policzki.
- Musisz wrócić… - mruży oczy i przygląda mi się uważnie.
Czuj ucisk w żołądku, mam wrażenie, jakbym zaraz miała
zwymiotować.
- Masz w ogóle rodzinę?
Słyszę
pytanie, ale ono do mnie nie dociera. Mam wrażenie, jakbym znajdowała się w
tubie. Widzę i czuję otaczający mnie świat , ale patrzę na niego z perspektywy
kogoś innego.
Kręcę głową.
- Mam krewnych, nie rodzinę – patrzę prosto w szare oczy.
Tak podobne do oczu matki. Mają podobny wyraz, podobnie reagują na moje
wyzywające spojrzenie.
Nie zadają
mi więcej pytań, jedynie zdawkowo proponują dokładkę jedzenia. Odmawiam, porcji
nałożonej na talerz też prawie nie ruszam.
- Jeśli dałaby mi pani moją koszulę mogła bym
już ruszyć dalej – staję obok kobiety czekającej w kuchni.
- Nie. Musisz jeszcze trochę u nas zostać. Nie puszczę cię
chorej.
Zaciskam usta.
Czy dotarłam tu gdzie chciałam?
Odrzucam
z twarzy kilka kosmyków i spoglądam na księżyc. Jest dokładnie taki sam jak
ten, który wisi nad dwunastką. Dokładnie
taki, jak ten, na który patrzyłam z babcią dzień przed wyjazdem.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu babcia wróciła do
Dwunastego Dystryktu choć przecież tak bardzo nie chciała. Po co to zrobiła.
Nadal nie wiem.
- Nie masz domu prawda? – brązowe oczy kobiety
przeszywają mnie uważnie. Jest w jej spojrzeniu coś ciepłego, czego d dawno nie
ma już w oczach mamy.
Prycham
cicho.
- Chodzi pani o dom czy o dom? – unoszę brew do góry.
- O dom, miejsce do którego możesz wracać,
- Mam. Tylko, że samotność jest na dłuższą metę nie do
zniesienia – odpycham się od blatu i odwracam. – Dobranoc.
Kobieta w odpowiedzi kiwa mi głową.
-
Zaczekaj – głos kobiety zatrzymuje mnie w połowie pierwszych schodów. –
Poczekasz ze mną? – uśmiecha się delikatnie, jakby z prośbą.
- Na kogo? – zdaje mi się, że wszyscy są w domu.
- Na mojego syna – znów się uśmiecha, ale smutno.
Kiwam głową.
Siedzimy
w ciszy. Patrzymy w księżyc. Mi przypomina godziny spędzone na nocnych łowach,
albo noce spędzane wśród koron drzew.
-
Czemu Cramel? – uśmiecham się pod nosem i zaczynam rozplatać warkocz.
Falowane pasma opadają na ramiona i plecy, okalają twarz
wzbijając w powietrze zapach jakichś nie znanych mi ziół.
- Niesamowite – kobieta otwiera lekko usta i wyciąga dłoń
łapiąc kosmyk i naplatając go na palec.
- Od dziecka tak mam – mówię wpatrując w kobietę
musującymi oczami.
- Twoje oczy.. włosy… wyglądają jak płynny karmel.
Kiwam tylko głową i zaczynam na powrót ciasno splatać włosy.
- Czemu
nie wraca na noc?
Dłonie kobiety szybko i sprawnie przeplatają kosmyki moich
włosów plącząc je w ciasny splot.
- Poluje – słyszę jak wzdycha lekko.
- Poluje? Tutaj?
Kobieta kończy i siada obok mnie.
- Poluje. Nie nazwałabym tego tak, ale on się upiera. Tu nie
ma na co. Gołębie i dzikie wiewiórki. W Jedenastce mógłby polować.
Mrużę oczy.
- Nie jest pani stąd?
- Z Jedenastki.
Ten sam typ urody co mała Rue.
- Lasy w Dwunaste są niezwykłe – uśmiecham się do samej
siebie odbijającej się w szybie kuchni. – Czasem da się upolować nawet sarnę
czy młodego jelenia.
Zahaczam dłonią o wiszący na mojej szyi łańcuszek i wyciągam
go spod koszuli.
- Czy to…?
- Kosogłos – kiwam lekko głową.
Kobieta kiwa głową i otwiera usta jakby chcąc mnie o coś
zapytać, ale po chwili je zamyka.
–Symbol Dwunastego Dystryktu.
Znów panuje
idealna cisza, przerwana jedynie skwierczeniem lampki.
Bawię się zawieszką wiszącą na mojej szyi. Zaciskam na niej
dłoń i czuję jak strzała, na której zdaje się przysiadać ptak, drażni delikatną
skórę. Otwieram zaciśniętą pięść i przyglądam się symbolowi, który dzierżę.
To brzemię. Ciężko jest nosić tę samą przywieszkę, którą
lata temu ojciec dał mamie. Na arenie.
Ale nie potrafię
zdjąć jej z szyi. Nie chcę świadomości, że łańcuszek się urwał. Nie chcę czuć,
jak rozgrzany od ciała metal przestaje parzyć i ochładza się opadając wzdłuż
mojego ciała.
Nie potrafię do końca uciec od przeszłości.
Kosogłos
to przede wszystkim symbol buntu, rebelii, powstania przeciw Kapitolowi. Jest
krwawym znakiem czegoś niezwykle pięknego. Czegoś, czego wcale nie chcę
zapomnieć.
Jakoś tak... krótko? Akcja jakoś się tak ciągnie powoli, chwila rozmowy i koniec rozdziału. Lubię jak w opowiadaniu coś się dzieje.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że ją rozpozna. Tak dziwnie, naprawdę sądziłam, że jak już trafiła na niego to coś się wydarzy. I co teraz? Wróci do domu, czy co?
Nie będę kłamać, ten rozdział wydał mi się trochę nudny, ale to tylko moje odczucie, ostatnio jestem tak wymęczona, że chodzę, a jakbym spała.
A tak w ogóle... jak wyglądają musujące oczy?
Pozdrawiam! :)
To zdecydowanie mój ulubiony z twoich blogów :) Jednak zgadzam się z Lysitheą, krótko jakoś! Liczę, że następny rozdział będzie dłuższy, bo nie mogę się już doczekać momentu kiedy się dowiedzą, że ona jest córką Katniss, no!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie za ktrótko, już wciągnęłam się w rozdział, a tu koniec. Szkoda. Mam nadzieję, że kolejny będzie zdecydowanie dłuższy. Ale podobał mi się:)
OdpowiedzUsuńCóż ja też wpatrywałam się w ekran myśląc "rozpoznaj ją głupku! No dalej"... Cóż będę musiała jeszcze trochę poczekać:)
OdpowiedzUsuń