19 grudnia 2012

(3.) Zaciskam powieki, ale nie dane mi spać.



Skąpana w pomarańczowawym świetle ledwo wynurzającego się zza horyzontu słońca stacja wydaj mi się straszniejsza niż las skąpany w mroku. 

Siedzę skulona przy słupie podtrzymującym dach. Decyzja o tym co zamierzam właśnie zrobić zdaje się przychodzić mi zbyt łatwo. 

Nie wiem czy mama kiedykolwiek planowała ucieczkę. Ale jeżeli tak, o sądzę że miała poważniejszy niż ja powód. Czy w ogóle mam powód? Nie jestem tego pewna. W tej chwili nie jestem pewna niczego ponad to, że chcę się wydostać z Dwunastki. 

Srebrny pociąg zatrzymuje się na stacji. Z wagonów wysiadają zaledwie dwie osoby. Do przedziałów osobowych nie wsiada nikt. Wskakuję do jednego z tylnych wagonów, przeznaczonych na bagaże i towary przewożone z innych dystryktów. Umyślnie wybieram ostatni, czyli ten, który zapełniany jest dopiero w jedynce. Widzę przez małe, brudne okienko jak kilku mężczyzn ubranych w białe fartuchy pakuje do pierwszego z psutych wagonów drewniane skrzynki. Zapewne pełne lekarstw. 

Chwilę później pociąg rusza, a ogromny pęd, którego nie odczuwa się w przedziałach przeznaczonych dla ludzi z ogromną siłą wciska mnie w róg. Rozluźniam mięśnie, aby nie gwoździe trzymające razem ściany nie wbijały się w moje ciało tak boleśnie. 

Otwieram oczy i zdaję sobie sprawę, że wagon jest otwarty, a nade mną pochyla się dwóch mężczyzn. 

W pierwszym odruchu chcę ich uderzyć, ale zdaję sobie sprawę, że jeżeli to zrobię, to być może zabiorą mnie do miejscowego aresztu. Nie chcę tam trafić. Przecież uciekłam z domu. Pierwszych kilka dni wszyscy będą sądzić, że zapuściłam się daleko w las. Ale później zaczną się domyślać. Pierwsza domyśli się mama. Ona zna mnie zbyt dobrze. Zbyt łatwo jest w stanie przewidzieć moje ruchy. 

Wyższy i wyraźnie młodszy z mężczyzn, wysoki szatyn o szarych oczach wydaje mi się znajomy. Jednak to nie jest w danej chwili najważniejsze. 

Zaciskam usta i patrzę bezradnym wzrokiem otwierając szeroko swoje karmelowe oczy. 

- Wszystko w porządku? - pyta w końcu starszy z mężczyzn, ubrany w nieprzemakalną, szeleszczącą kurtkę. 

Kiwam głową . 

- Tak. Przepraszam. Szukałam schronienia - mój umysł pracuje na najwyższych obrotach. Cieszę się, że zanim wyruszyłam nie zrobiłam tego, co zamierzałam, czyli nie wkradłam się do domu i nie przebrałam, bo dzięki starym podartym ubraniom łatwiej udawać będzie uciekające z daleka dziecko. 

- Musisz wysiąść- szatyn odsuwa się lekko i łapiąc mnie za ramie wyprowadza z wagonu. Gdy wysiadam oglądam się szybko za siebie i zauważam jeszcze jeden wagon, za tym w którym się schowałam. 

Klnę cicho i rozglądam się dookoła. 

Moje wyobrażenia w przerażający sposób pasują do otoczenia jakie widzę. 

Dwójka. 

- Skąd uciekłaś? - brązowowłosy mężczyzna wyrasta przed mną nie zauważony. Przeraża mnie to, ale przyzwyczajona do tego, że polując nie można wydać z siebie nawet najcichszego szmeru nie krzyczę. 

Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. 

- Z Dwunastki. 

Mężczyzna obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. 

- Nie wyglądasz jak nikt stamtąd. 

- No właśnie - ironia kapie z mojego głosu jak jad. 

Mężczyzna przechyla głowę w bok i przygląda mi się z uwagą. 

- Uciekałaś lasem? 

Nim zdążę się zastanowić kiwam głową na znak potwierdzenia, bo chociaż to nie prawda, to jest to łatwiejsza wymówka niż tłumaczenie czemu w takim razie jestem cała brudna od błota i ziemi. 

- Chcesz się umyć? Zjeść coś? - pyta mężczyzna. 

Obrzucam go zdumionym spojrzeniem. 

Ale w jego oczach jest coś co mówi mi, że on też nie pochodzi z Drugiego dystryktu . 

Zrozumienie. 

Uśmiecham się delikatnie zastanawiając co jest w tym mężczyźnie znajomego. 

- Nie trzeba - odpowiadam miękko. 

Kiwa głową i odchodzi. 

Przez chwilę patrzę zmrużonymi oczami w ślad za nim, ale już po chwili zabieram się za przekopywanie plecaka w poszukiwaniu jedzenia. 

Pół bułki, które zostało z ostatniej wyprawy do lasu nie jest w stanie zapełnić mi żołądka. 

Zeskakuję z wzniesienia peronu i przechodzę przez tory w poszukiwaniu lasu. W plecaku mam nie duży łuk i kilka strzał. Jeśli się postaram być może uda mi się nawet upolować dziką kaczkę lub wiewiórkę. 

Las okazuje się nie być lasem, a stu metrowym gęstym zagajnikiem. Zaraz za nim jest tętniące życiem i nowoczesne miasto. 

W Dwunastce, choć panują tam zupełnie inne warunki niż gdy miałam trzy latka wciąż możemy jedynie pomarzyć o tak nowoczesnych rozwiązaniach. Jesteśmy jednym z najbardziej oddalonych od Kapitolu dystryktów, a więc jedynym z tych, do których innowacje i technologia dotrze najpóźniej. 

W Dwunastce jest już dobrze. Ale tu, w Dwójce jest niesamowicie. 

Spaceruję przez miasto . Ludzie patrzą na mnie zdumieni, odsuwają się na chodnikach. Czasem wolą nawet zejść na ulicę i zaryzykować potrącenie przez samochód niż chociażby otrzeć się o mnie ramieniem. Wszyscy są ubrani w eleganckie garnitury lub zapięte po szyje koszule. 

Znów moja wizja ludzi z Drugiego Dystryktu zastraszająco bardzo przypomina tę prawdziwą wersję. 

Wszystkie domy wydają mi się równe. Są do siebie bardziej podobne niż te w wiosce zwycięzców. 

Tłumy ludzi przepychają się miedzy sobą, pchają. Wszędzie wokół panuje gwar. Naglę przestaję być zauważana. Zbyt dużą uwagę pochłania bowiem komik tańczący z płonącymi piłkami pośrodku ulicy. 

Ludzie zbiegają się dookoła niego, a mi przypominają się tłumy jakie zbierały się w Kapitolu podczas Głodowych Igrzysk pod ogromnymi monitorami. 

Gdy zastanawiam się chwilę dłużej w Drugim dystrykcie panuje podobny przepych. I wcale mi się to nie podoba. 

Zdaje mi się że docieram z powrotem do zagajnika, ale gdy zaczynam przez niego wędrować zdaję sobie sprawę, że musiałam w końcu znaleźć las. 

Przemierzam go wiec w poszukiwaniu dość dużego drzewa bądź jaskini, aby spędzić noc. W końcu znajduję skalną półkę wykutą w gładkiej ścianie. 

Na pierwszy rzut oka zauważam, że to dzieło ludzkiego kilofu, a nie sił natury jest bowiem zbyt idealnie owalna, jestem jednak zbyt wycieńczona aby zawracać sobie tym głowę. 

Ojciec siedzi w kuchni i wypatruje mnie przez okno. Babcia swoim co wieczornym zwyczajem siedzi w fotelu przed kominkiem z otwartą księgą na kolanach i delikatnie gładzi ręką portret Primrose Everdeen przytulonej do kozy. Mama siedzi nad jeziorem i nucąc pod nosem kołysankę roni łzy nad zdjęciem wysokiego, brązowowłosego chłopaka o szarych oczach i przygnębionym uśmiechu. 

Słońce delikatni prześlizguje swoimi promieniami po mojej twarzy. Zaciskam powieki, ale nie dane mi spać. 

Na sąsiednim drzewie siedzi kosogłos. 

Cztery znajome nuty wypływają z jego gardła. 



Czytasz = Komentujesz
Wspieram akcję.


3 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że poprawnym zapisem będzie "Drugi Dystrykt", a nie "Drugi dystrykt", ale pewnie się mylę ;) Jak zwykle genialne, jak zwykle nie wiem co napisać i jak zwykle czekam na dalsze części ^_^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe! Trochę za krótki opis podróży i literówka w pierwszym akapicie :) A tak to super jest :D czekam na CD!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że czytałam:) ale nie wiem, szybko wszystko mignęło.
    Mel

    OdpowiedzUsuń