3 listopada 2012

(1.) Ale to nie sprawia, że ich nie ma



               Wynurzające się zza horyzontu słońce przemyka po ścianach zniszczonych domów, a jego promienie nikną w brudnych szybach.
Kiedyś mówili, że można tutaj spokojnie umrzeć z głodu. Dziś ludzie są najedzeni. Ale zniknęła gdzieś ta jedność, dzięki której kiedyś utrzymywali się przy życiu.
Igrzysk śmierci już nie ma. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby tego żałować, ale czasem tęsknię za tym Złożyskiem, które pamięta z dzieciństwa. Nie ma już starej Sae, nie ma już kopalni, a w ludziach nie ma woli walki. I chociaż jesteśmy wolni, to ludzie świętują jeszcze mniej niż kiedyś. Wszelkie ślady Rebelii zniknęły. Zapomniano o tym, co było dwadzieścia lat wcześniej. Ćwierćwiecze Poskromienia jest wspomnieniem równie odległym co początki Panem. Ludzie zapomnieli o małej, srebrnej broszce od której wszystko się zaczęło. Kosogłosy ucichły.
                Wciąż nie potrafię się przyzwyczaić do widoku zwykłych domów, które wyrosły na zgliszczach starych chat pokrytych kopalnianym pyłem. Tam gdzie kiedyś były kopalnie dziś stoją fabryki leków. Tam gdzie kiedyś całe życie było chwilą przed śmiercią dziś jest nowy świat. I tylko jego nazwa przypomina nam o tym, co było kiedyś.
Panem et circenses, nieprawdaż?
                Zaciskam dłoń na drzewcu łuku i trącam cięciwę palcami. Skórzany pasek drży wydając z siebie charakterystyczny dźwięk. Ścieżkę, którą idę znam na pamięć. Każdy konar, każdą gałąź, każdy zapach i każdy szmer. Są takie same. Od lat.
                Przymykam powieki i uspokajam oddech. Dłonią ścieram krew z zadrapania na policzku. Zagryzam usta aby nie krzyczeć gdy moja skóra dotyka otwartej rany. Jest głębsza niż się spodziewałam.
Nachylam się więc do jeziora, przemywam w nim dłonie a potem przemywam twarz. Znajduje w lesie brzozę, wdrapuję się na nią i zrywam kilka zielonych liści. Moczę je i zagniatam tak długo, aż puszczą sok. Syczę gdy lepka maź wypełnia ranę i zaczyna piec.
Gwiżdżę rozkrawając spore czerwone jabłko. Po chwili te same cztery nuty docierają do moich uszu. Odwracam głowę w kierunku z którego dobiega dźwięk, ale na wysokim drzewie nie widzę małego ptaka, którego szukam. I tylko drżąca gałąź zdradza, że zwierzę poderwało się z niej do lotu. Gwiżdżę jeszcze raz. Znów słyszę odpowiedź. I odpowiedź na nią. Powtarzam czynność i znów uzyskuję odpowiedź. Coraz więcej ptaków przyłącza się do chóru. Stoję oniemiała wsłuchując się w dziesiątki słodkich głosów powtarzających po sobie kolejne nuty. Zamykam oczy i pozwalam kanonowi dumnych ptaków wedrzeć się we mnie, przywołać słodkie wspomnienia dzieciństwa.
                Te ptaki są takie jak ja – nie powinny istnieć.
Ale to nie sprawia, że ich nie ma. I choć o nich zapomnieliśmy, to wciąż istnieją.
I wciąż są tym samym co dwadzieścia lat temu. I znów śpiewają tę samą piosenkę, od której wszystko się zaczęło.
                Dziesiątki kosogłosów raz jeszcze oddają hołd małej dziewczynce, której nie pozwolono dorosnąć.
 Potem cichną. I na następny mój gwizd nie ma już żadnej odpowiedzi.                            
                Moja rodzina zawsze wzbudza w ludziach ten specjalny sposób poruszenia. Ale ja nie. Jedyne co wzbudzam to strach, czasem współczucie. Blizny na policzkach nie pomagają wzbudzać sympatię.  Gdy docieram do dużego szarego budynku nawet nie próbuję podejść do ludzi stojących w ciasnych grupach, rozmawiających, śmiejących się. Czuję na sobie wszystkie te spojrzenia, które są w pewnym stopniu gorsze od użądlenia os gończych. Ale powtarzam sobie po cichu, że ludzie wcale nie są źli. Że to po prostu ich głupota.
W końcu ciszę przerywam ostry dźwięk zacinającego się dzwonka. Po chwili drzwi się otwierają i tłum ciemnowłosych postaci wypada przez drzwi. Starsi zbierają się w grupki i ruszają w różnych kierunkach. Kilkoro snuje się samotnie.
Dwie niskie osóbki dopadają do mnie. Brunetka wskakuje mi na plecy, a nie duży chłopiec o szarych oczach łapie mnie za rękaw myśliwskiej kurtki i ciągnie w dół. Pochylam się, a chłopiec nie poradnie obejmuje mnie rączkami za szyję. Uśmiecham się do niego delikatnie i przytulam do siebie. Spoglądam na dziewczynkę, a  ona kręci głową. Zawieram z nią niemy układ. Ja będę udawać, że wszystko jest w porządku, a ona będzie udawać, że wcale nie zauważa kłamstwa. Dopóki mały nic nie zauważy będzie dobre. W końcu chłopiec powala mi się odsunąć i wsuwa swoją malutką rączkę w moją poranioną i brudną dłoń.
- Chodź – uśmiecham się do siebie zauważając szparę między przednimi zębami chłopca. Odwzajemnia mój uśmiech i ciągnie przed siebie.
                Primrose idzie obok mnie, nucąc kołysankę której każde z nas słuchało jako dziecko. Mi śpiewała ją mama, ja śpiewałam Rose, a dziś ona śpiewa Finnickowi.
Gdy wchodzimy na ścieżkę prowadzącą do Wioski Zwycięzców niezrozumiałe pomruki zmieniają się w pełne słowa. Coś w tej piosence sprawia, że wolę słuchać jak śpiewają ją inni, a zwłaszcza Rose.
Mały Finnick rozgląda się po niebie, ale moją uwagę zwracają krzyczące gęsi w ogródku Haymitcha. Tratują mężczyznę, który chwiejnym krokiem próbuje przed nimi uciekać. Kremowy garnitur jest cały brudny od błota i ptasich kup, ale mentor zdaje się tego nie zauważać. Nierówno zapięta koszula pozbawiona co najmniej połowy guzików wystaje ze spodni tylko w połowie. Ale mężczyzna kurczowo zaciska dłonie na prawie pustej butelce. Nie czekam aż ptaki startują go do rezty.
Jedna, dwie, a potem trzy strzały drżą wbite w ziemię, między Haymitchem a stadem spłoszonych ptaków. Gęsi zaczynają uciekać w drugą stronę choć na chwilę porzucając starego mentora. On siedzi natomiast na ziemi, ze zrezygnowanym wyrazem twarz dopijając resztki z brudnej butelki. Wyprostowane nogi chyboczą się tak samo jak cała reszta  brudnego ciała. Nawet z tak daleka wiem, co śpiewa mężczyzna.
                Słyszę jak Rose zagaduje małego Finnicka.
Przeskakuję przez nie wysoki płotek i staję nad nim z wyciągniętą dłonią. Mężczyzna nie przestaje śpiewać. Nuta paniki w głosie już mnie nie dziwi. Drżąca ręka na butelce po rumie też nie. Łzy cieknące po policzkach też nie są nowością. Patrzy na mnie przez chwile bez zrozumienia, ale w końcu twarz mu się trochę rozjaśnia i łapie moją dłoń wyciągniętą ku niemu. Podnosi się i chwieje na nogach. Łapie go za łokieć i pozwalam mu się o siebie oprzeć.
Gdy tylko otwieram drzwi, oczy zachodzą mi łzami. W całym budynku panuje niemożliwy wręcz zaduch, przesiąknięty na wskroś zapachem stęchlizny. Gdy przedzieram się przez korytarz, chwieję się nie mniej niż Haymitch, choć jestem zupełnie trzeźwa. Gdy wchodzimy do dużego pokoju sadzam mężczyznę na kanapie i otwieram wszystkie możliwe okna, pozwalając ciepłemu, wiosennemu powietrzu wedrzeć się do ciemnej nory, w którą przeistoczył się dom najstarszego ze zwycięzców z Dwunastki. Następnie schylam się i zaczynam zbierać większe skrawki potłuczonych szklanek i butelek, które leżą porozrzucane po całym domu. 
Zastanawiam się przez chwilę, czy Haymitch nie rzuca nimi gdy skończy pić, ale gdy zauważam, że gdzieniegdzie wokół skorup na dywanie widać zaschniętą plamę, lub napęczniałe drewniane deski w podłodze, daję sobie sprawę, że to raczej efekt bólu, bezsilności i frustracji. 
Podchodzę z powrotem do mężczyzny i pomagam mu zdjąć marynarkę i buty. Przykrywam go kocem i patrzę jak prawie momentalnie oczy same mu się zamykają.
                Gdy zamykam za sobą drzwi do domu Haymitcha mały Finnick dopada do mnie i wdrapuje się na ramiona. Widzę jak marszczy nos czując odór alkoholu, którym zdążyłam przejść po tak krótkiej chwili, ale nic nie mówi. Brunetka uśmiecha się do mnie smutno. Ona wie co się dzieje. To źle.
                Ogródek naszego domu jest pusty, porośnięty jedynie zieloną trawą. Gdy tylko przekraczamy linię furtki oboje  pędem rzucają w kierunku drzwi wejściowych i z głośnym krzykiem wpadają do środka . 
Gdy sama wchodzę do środka, słyszę już jak wesoło trajkoczą zapewne zagadując mamę. 
                Jednak to Peeta Melark pojawia się w hallu i patrzy na mnie z pytaniem w oczach. Jest smutny, przybity, oczy ma podkrążone. Znów czekał.
Kręcę głową i odwracam wzrok.
Słyszę kroki i myślę, że wszedł do pokoju. Jednak to matka staje w drzwiach. Patrzy na mnie oskarżycielsko.
Zagryzam usta zaciskając dłoń na łańcuszku w kształcie kosogłosa.
                Jestem Carmrue Everdeen. Mam siedemnaście lat. Pochodzę z Dwunatego Dystyrktu, poluję. Byłam uprowadzona przez Kapitol. Oficjalnie zginęłam pięć lat temu.





9 komentarzy:

  1. Hm... Ciekawy. Zachęca do czytania, lecz jednak najpierw:
    1. Literówka w imieniu Finnicka. To za cudne imię, by robić w nim błędy.
    2. Szczerzę wątpię by Katniss nazwala swoją córkę Prim. Za dużo bólu, by to jej sprawiało.
    A tak to spoko :) Faktycznie koniec dziwny, ale to może dlatego, że nie wiem dlaczego wszyscy tak na nią reagują. Mam nadzieję, że w następnej części uchylisz choć rąbka tajemnicy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo że to pierwszy rozdział wyszedł naprawdę bardzo fajnie i powinnaś być z niego dumna :) Ech już czekam na kolejny :P Chyba dlatego że tak lubię czytać twoją twórczość :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi, w przeciwieństwie do poprzedniczek, czytało się dość ciężko :) Zwalam winę na to, że nie czytałam ani książki, ani nie oglądałam filmu (ale wstyd!) i ponieważ jest to pierwszy rozdział, przymknę oko na liczne błędy przede wszystkim interpunkcyjne, a co za tym idzie stylistyczne. Ogólnie jest... mrocznie i dość nostalgicznie :) Ale mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach to się zmieni i akcja stanie się bardziej żywiołowa. Także... powodzenia, na pewno jeszcze tutaj zajrzę.
    Pozdrawiam,
    Amanda z just-like-a-circus.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Leciutko nie zrozumiałam...
    Ale cóż ciekawe. Oj ciekawe.
    Zobaczymy co z tego wyjdzie:3
    Mel

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeeej, jak Ty wspaniale piszesz. *.* Mnie akurat czytało się bardzo przyjemnie, do tego jeszcze ta tajemniczość... <3 Dawaj rozdział 2!

    OdpowiedzUsuń
  6. Złapałam kilka błędów >.< Nienawidzę czytać tekstu, który zawiera błędy, ale nie mam Ci tego za złe. Nie każdy musi umieć wszystko perfekcyjnie ;) Ale ogółem jesteś geniuszem *.* Cudownie opisujesz akcję, z niecierpliwością czekam na drugi rozdział <3
    A teraz moja prywatna rozterka - dla użytku własnego piszę tekst w którym również występują bohaterowie "Igrzysk". Całą rodzinę Katniss i Peety przestawiłam na nazwisko Mellark. Carmrue* Everdeen mnie zabiło >.< Pod względem pozytywnym i negatywnym.

    *Zajebiste imię :D Skąd pomysł, jeśli mogę zapytać? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapytać możesz. Ale odpowiedzi ci nie podam. Wszystko się wyjaśni w swoim czasie. Wszystko o co pytałaś.

      Usuń
  7. Jeju, poproszę o następny rozdział *.* Jestem strasznie ciekawa o co chodzi, co się stało, że Haymitch i Peeta są tacy smutni...

    OdpowiedzUsuń
  8. Na początku myślałam, że to Katniss jest główną bohaterką, ale ta Carmrue mnie zdezorientowała. To jest córka Katniss i Peety? Może po prostu przeczytam resztę i się samo wyjaśni.

    OdpowiedzUsuń